Recenzja filmu

Filip (2022)
Michał Kwieciński
Eryk Kulm jr
Victor Meutelet

Barwy ochronne

W niesztampowej – zwłaszcza jak na polskie kino wojenne – sytuacji bohatera kryje się największa siła filmu Kwiecińskiego, który co ciekawe współtworzył "Jutro idziemy do kina" i  serialowy hit
Początkowo tytuł nowego filmu Michała Kwiecińskiego, jak również jego literackiego pierwowzoru pióra Leopolda Tyrmanda, wydał mi się nieco banalny. Ileż to utworów zwie się imieniem głównego bohatera lub bohaterki, jak gdyby z braku pomysłu na coś bardziej intrygującego? Po seansie nie mam jednak wątpliwości, że "Filip" to niezwykle trafny tytuł. Z protagonistą bowiem nie rozstajemy się w zasadzie ani na scenę, zaś jego charyzma i energia wręcz rozpierają film. Co więcej, imię to przywodzi na myśl dawne określenie zająca, a postać grana przez Eryka Kulma jr. takiego właśnie szaraka –  doskonale kamuflującego się przed myśliwymi, wyczulonego na każdy szmer i gotowego do dania susa – przypomina. Sęk w tym, że jego maska jak najdalsza jest od szarości. Dzięki swojemu sarkazmowi i impertynenckości Filip potrafi niezauważenie, ale z podniesioną głową poruszać się wokół potencjalnych drapieżników.



Bohatera, zapewne około dwudziestoletniego, poznajemy w 1941 roku w warszawskim getcie, gdzie na przekór okolicznościom wydaje się pogodny i pełen humoru. Ta aura znika jednak tuż po gęstym i hipnotyzującym prologu, podczas którego cudem przeżywa on masakrę dokonaną przez nazistów w konspiracyjnym kabarecie. Właściwa akcja przenosi się o dwa lata do przodu do Frankfurtu nad Menem, gdzie Filip pod fałszywą francuską tożsamością u boku innych Europejczyków, pochodzących z różnych okupywanych krajów, pracuje jako kelner w luksusowym hotelu. Chłopak roztacza wokół siebie aurę wyniosłego casanovy, oportunisty i cynika, choć my wiemy, że to tylko precyzyjnie skonstruowany pancerz osłaniający straumatyzowaną psychikę. Jako Francuz może przecież zaznać iluzorycznego bezpieczeństwa, swobodnie poruszać się w granicach miasta, po pracy opalać się na basenie, w nocy zaś pracować nad atletyczną sylwetką. Jako Polak mógłby tam co najwyżej przeżyć, wykonując przymusową pracę fizyczną i spotykając się z ciągłą pogardą. Jako Żyd nie miałby prawa oddychać.



W tej niesztampowej – zwłaszcza jak na polskie kino wojenne – sytuacji bohatera kryje się największa siła filmu Kwiecińskiego, który co ciekawe współtworzył "Jutro idziemy do kina" i  serialowy hit "Czas honoru" – oba o podobnie bogoojczyźnianym charakterze i rycerskim etosie. "Filip" jest antytezą postaw bohaterów tamtych produkcji. Nie zaznamy tu patosu czy powstańczej martyrologii. Nie ma też ukrywania się w piwnicy i zbytniego polegania na innych. I choć Filip zdaje sobie sprawę, że jego kamuflaż nie jest permanentny, nie pozwala się wtłoczyć w rolę ofiary, dodatkowo podbijając stawkę swojej gry. Jego frankfurckie życie to nieustanna rosyjska ruletka. Zdarza mu się bowiem odsłaniać swoją żydowską tożsamość przed Niemkami – które uwodzi i upokarza – wiedząc, że te, wyzywając Gestapo, same naraziłyby się na karę za spółkowanie z cudzoziemcem. 



Kulmowi w tytułowej roli doskonale udaje się uchwycić zawieszenie bohatera pomiędzy dwoma skrajnościami. Postawne, wyprostowane ciało z gracją porusza się korytarzami hotelu i ulicami Frankfurtu, jego znajomość języków i etykiety jest imponująca, a sarkazm, z jakim potrafi spuentować schadzki z żonami nazistowskich oficerów, bywa wręcz odpychający. Jednocześnie w oczach młodego aktora często widać pustkę i smutek. Wyczuwamy też, że Filip nieustannie musi się mieć na baczności, a owo wchodzenie do paszczy lwa wprawdzie wyzwala adrenalinę, lecz także stanowi swoisty bunt: ironiczny sprzeciw wobec sytuacji, w którą pchnął go los, oraz zemstę – pośrednie upokorzenie tych, którzy strzelali do ludzi w getcie. 



To, jak przekonujący i fascynujący w tytułowej kreacji jest Eryk Kulm, to również zasługa tekstu źródłowego powołującego do życia postać tak różną od mężczyzn znanych z innych dzieł obrazujących czasy wojny. Powieść Tyrmanda, wydana w 1961 roku i dość wiernie zekranizowana przez Kwiecińskiego, zawiera wątki autobiograficzne (pisarz o żydowskim pochodzeniu w czasie wojny także pracował w Rzeszy, posługując się sfabrykowaną francuską tożsamością), lecz w głównej mierze pozostaje fikcją, zaś tytułowy Filip rodzajem alter ego – czarującym cwaniakiem, któremu dopisuje niespotykane szczęście. Film zresztą nie stara się nas przekonać, że historia jest prawdziwa – swobodnie przejaskrawia znane motywy, bawi się moralną ambiwalencją i śmiało penetruje melodramatyczno-psychologiczny wymiar opowieści, dystansując się od wojennych rekonstrukcji-czytanek i hagiografii. Co prawda w pewnym momencie Filipowi przypadnie w udziale patriotyczny czyn niemałego kalibru, lecz raczej ów sukces mu się przydarzy, niż będzie wyrazem troski o okupowaną ojczyznę.

Z kolei wątek miłosny wypada nieco słabiej niż tożsamościowy – być może dlatego, że ufundowany jest na dość kliszowym rdzeniu i słabszych dialogach, przez co nazbyt kontrastuje z gęstą i kpiarską grą prowadzoną przez protagonistę z nazistami, lecz i tam pojawi się niespodziewana wolta. Nieprzewidywalność fabuły w połączeniu z nieprzemielonym przez maszynkę polskiego kina wojennego światem przedstawionym, imponująco zaprezentowanym w obiektywie Michała Sobocińskiego, sprawiają, że mimo paru słabszych czy bardziej generycznych momentów "Filip" jawi się niezwykle innowacyjnie i ożywczo. Niech pozostanie zagadką, jak tej gorzkiej, antyromantycznej i antyheroicznej produkcji, w której niemal nie słyszymy języka polskiego i w której oddanie życia za kraj nie jest aspiracją głównego bohatera, udało się wyjść spod skrzydeł Telewizji Polskiej.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W kolejnej dobie dyskusji nad zakazem bądź ograniczaniem seksualizacji młodzieży, debat o tym, kto z kim... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones